W czwartek późnym wieczorem poznamy drużyny, które wywalczyły awans do fazy grupowej Ligi Europy. Czy w tym gronie znajdzie się Legia Warszawa? O tym zadecyduje wynik rewanżowego meczu z Rangers FC, do którego dojdzie na Ibrox Stadium w Glasgow. Przed tygodniem w Warszawie wicemistrzowie Polski zremisowali ze szkockim zespołem 0:0.
Glasgow Rangers FC na Łazienkowskiej, czyli nie taki diabeł straszny
Ze sporymi obawami, ale i nadzieją oczekiwaliśmy na pierwszy mecz warszawskiej Legii z Glasgow Rangers FC w ramach fazy play-off eliminacji Ligi Europy. Po spotkaniu można w zasadzie uznać, że wszystko się potwierdziło (zarówno obawy, jak i nadzieje), a nawet rezultat jaki padł na Łazienkowskiej był jednym z tych najbardziej przewidywalnych.
Zaczynając od tego, czego można było się obawiać, to wicemistrzowie Szkocji potwierdzili, że są najgroźniejszym z dotychczasowych przeciwników legionistów w obecnej edycji pucharowych eliminacji. Widać było to i w poukładanej taktycznie grze zespołowej i w indywidualnym wyszkoleniu technicznym poszczególnych zawodników.
Z drugiej strony liczyliśmy, że klasowy rywal o uznanej marce i wysokich umiejętnościach wyzwoli w stołecznym klubie dodatkową mobilizację. I to również się potwierdziło. Począwszy od mobilizacji kibiców – już dawno na Stadionie im. Marszałka Józefa Piłsudskiego nie było takich tłumów, a doping nie był tak żywiołowy. Na zaangażowaniu piłkarzy skończywszy – Legia zagrała z całą pewnością najlepszy mecz w obecnym sezonie.

Wystarczyło to wszystko tylko (albo aż) do bezbramkowego remisu, który tak naprawdę niczego nie rozstrzyga i z którego do końca zadowolony nie mógł być ani opiekun przyjezdnych legendarny Steven Gerrard, ani szkoleniowiec gospodarzy Aleksandar Vukovic. Wynik ten również jest jednak wypadkową tego, co zwłaszcza o warszawskiej drużynie już wiedzieliśmy – że doskonale radzi sobie ona w defensywie, ale ma duże problemy ze stwarzaniem i wykorzystywaniem sytuacji strzeleckich. Zasadnicze było jednak pytanie, czy ta defensywna skuteczność wynikała tylko ze słabości wcześniejszych rywali i w ubiegły czwartek dostaliśmy na to odpowiedź, która cieszy.
Szkocki zespół, który w dotychczasowych meczach eliminacji Ligi Europy zdobył 19 bramek, na Łazienkowskiej pierwszy celny strzał oddał dopiero w 63. minucie i stworzył sobie co najwyżej dwie dogodne sytuacje do strzelenia gola.
Czy na Ibrox Stadium w Glasgow Legii będzie trudniej?
Większość ekspertów tonuje nastroje i zwraca uwagę, że w meczu rewanżowym na Ibrox Stadium wicemistrzom Polski o wiele trudniej będzie zachować czyste konto i przedłużyć serię pucharowych meczów bez straty gola do ośmiu. Mają oczywiście rację. „The Gers” niesieni dopingiem fanatycznej szkockiej publiczności z pewnością będą groźniejsi, niż w Warszawie.

Ale kibice Legii mają też przesłanki do umiarkowanego optymizmu. Pierwszą z nich jest fakt, że ich drużyna lepiej radzi sobie w obecnym sezonie na wyjazdach, niż na własnym boisku. Najlepszym przykładem jest przebieg rywalizacji w poprzedniej rundzie z greckim Atromitosem (0:0 u siebie, 2:0 na wyjeździe). Dotyczy to zwłaszcza statystyk ofensywnych. W pięciu ostatnich meczach na wyjeździe (we wszystkich rozgrywkach) stołeczny zespół zdobył siedem bramek, a u siebie zanotował tylko dwa trafienia.
Drugim powodem do optymizmu jest ostatni mecz ligowy warszawian. W spotkaniu z ŁKS-em w Łodzi, Vukovic wystawił w podstawowym składzie tylko dwóch piłkarzy, którzy grali w pierwszym meczu z Glasgow Rangers FC – Radosława Majeckiego i Pawła Stolarskiego. Pozostali albo weszli jako rezerwowi, albo mieli tego dnia wolne. W ten sposób trener wicemistrzów Polski upiekł dwie pieczenie na jednym ogniu. Z jednej strony dał odpocząć podstawowym zawodnikom. Z drugiej, sprawdził na kogo z rezerwowych może w razie potrzeby liczyć w czwartek. I w tym kontekście z bardzo dobrej strony pokazali się dwaj piłkarze, mogący wnieść sporo do poczynań ofensywnych: strzelec dwóch goli Jarosław Niezgoda oraz Dominik Nagy, który zanotował bramkę i asystę.
Adam Pisula